– Pani to może sobie chcieć co Pani chce, ale to ja będę decydował o Pani leczeniu. Ja to się w ogóle dziwię, że Pani jeszcze żyje” – usłyszałam od pierwszego onkologa. Wyszłam z gabinetu wściekła i rozżalona, że zostałam potraktowana jak przedmiot. Do następnego lekarza poszłam dopiero pół roku później. Terapię rozpoczęłam w ostatniej chwili… – wspomina Ewa Sadowska, (73 lata).
Niech was nie zwiedzie data w moim peselu. Mój wiek biologiczny jest niższy, a emocjonalnie czuję się jeszcze młodsza. Pewnie dlatego nikt się nie dziwił, kiedy postanowiłam wykonać rekonstrukcję piersi… Ale zanim do niej doszło…
Jestem psychologiem. Pracowałam w wielu poradniach i prowadziłam indywidualne konsultacje i terapie. Stale uczyłam się, wzbogacałam swoje umiejętności. Nowe rozwiązania, które miałam zaproponować osobom, którym pomagałam – najpierw testowałam na sobie. Założyłam także Stowarzyszenie Akademia Rozwoju, które przekształciło się w Polskie Stowarzyszenie Coachingu i Rozwoju. Powstało po to, abym robiła to, czego pragnę. Według mnie, edukacja psychologiczna jest niezwykle ważna dla rozwoju każdego człowieka, ponieważ dostarcza mu wiedzy m.in. o tym czym są emocje, jak je rozpoznawać, nazywać, jak z nimi pracować, jak wytyczać i realizować swoje cele, jak pracować indywidualnie a jak w grupie, czym jest stres i jak sobie z nim zdrowo radzić. I wiedza ta powinna być nam dostarczana już w latach wczesnoszkolnych. Wspólnie z koleżankami przygotowałyśmy więc nawet specjalny program dla szkół podstawowych i średnich. Niestety, ministerstwo edukacji nie było zainteresowane jego wdrożeniem. Sukcesem było to, że zatwierdziło stworzony przez nas cykl podręczników dla nauczycieli i uczniów. Założyłam więc stowarzyszenie, aby realizować moje cele po swojemu.

Książki szybko się rozeszły. Warsztaty, które realizowaliśmy w szkołach cieszyły się popularnością. W mediach gościliśmy często. Rozwinęliśmy działalność o nowe grupy: seniorów – aby zwrócić uwagę jak ważne jest ich życie emocjonalne, uchodźców – aby im pomóc odnaleźć się w nowych warunkach oraz do… lekarzy i innych pracowników opieki zdrowotnej. Bo wyobraźcie sobie, że w programach ich nauczania na uczelniach wyższych, nie ma elementów związanych z nawiązywaniem i utrzymywaniem relacji z pacjentami. Sama potem doświadczyłam jak niewiele mają w tym obszarze umiejętności. W sumie, zrealizowaliśmy w Stowarzyszeniu ponad 200 projektów. A potem przyszła pandemia Covid-19 i organizację trzeba było zamknąć. Ogromny stres wywołany i nieznanym zagrożeniem, i koniecznością zamknięta firmy, która stanowiła ważną część mojego życia i wiele kłopotów prywatnych, rodzinnych… I stało się. Wtedy właśnie „dopadł” mnie rak…
Dołącz do nas!
Tu znajdziesz przygotowane specjalnie dla Ciebie darmowe wsparcie w zmaganiach z rakiem!
O tym, że w prawej piersi mam guzka, to ja wiedziałam. Pokazało go standardowe, okresowe badanie mammograficzne, które wykonałam w 2016 r. Lekarka, która oglądała wyniki powiedziała mi wtedy, że to nie jest rak, ale może się nim stać. Zdecydowałam, że z guzkiem nic nie zrobię. Będę go tylko kontrolować. Byłam zbyt optymistyczna… Przez kilka lat z guzkiem nic się nie działo. W 2021 r. – jestem pewna, że pod wpływem stresów, o których wspominałam – guzek zaczął rosnąć, najpierw pomału, potem coraz szybciej.
Z wynikami USG poszłam do lekarza. Wiedziałam, co mi zaproponuje, a ja panicznie bałam się chemioterapii. Powiedziałam, że chcę innego leczenia. – Pani może sobie chcieć różne rzeczy, ale to ja będę decydował, jakie będzie leczenie. Ja to się dziwię, że jeszcze pani żyje – powiedział lekarz ucinając dyskusję, zanim się tak naprawdę zaczęła. Nie interesowało go ani moje zdanie, ani moja kondycja – to, że jestem zdrowa, w doskonałej formie fizycznej, to, że ćwiczę jogę i jestem wegetarianką. Wyszłam gwałtownie z jego gabinetu z przeświadczeniem, że byłam dla niego przedmiotem. Zdecydowałam się na wtedy na leczenie naturalne. Jakie? Odpowiadać nie ma sensu, bo udało mi się zdziałać tylko to, że guz przestał rosnąć. Ale wciąż był.
O Fundacji Alivia dowiedziałam się pół roku później. Nie pamiętam już kto mi o niej powiedział. Dla mnie ważna była informacja, że Fundacja udostępnia listę rekomendowanych przez pacjentki onkologów. Wybrałam jednego z nich. Pierwsza wizyta u pani doktor była trudna. Pamiętałam jeszcze jak mnie potraktowano poprzednim razem. Wiedziałam jednak, że jeśli nie podejmę leczenia będzie tylko gorzej.
„Jest bardzo źle”. Ten przekaz wyczytałam ze słów pani doktor, choć używała ona takich sformułowań, aby mnie nie przestraszyć. Podczas drugiej wizyty, kiedy zapoznała się z wynikami badań (trwały kolejne 1,5 miesiąca), powiedziała mi, że teraz… mogę iść do każdego szpitala i wszędzie mnie od razu przyjmą… Ja wybrałam taki szpital, aby nadal być pod jej opieką. Co mi będą robili – to mi już było obojętne. Doszłam do ściany, musiałam się ratować.
Zabieg mastektomii miałam po… 10 dniach. Czasu na inne terapie już nie było. Mój organizm był wycieńczony, czułam się słabiutka – hemoglobina spadła mi do 7, a to już wskazanie do przetoczenia krwi. Badanie histopatologiczne potwierdziło: rak trójujemny. Po zabiegu, pani doktor zarządziła chemioterapię. Wlewy „czerwone” – najcięższe. Pierwszy przeszłam w miarę gładko. Pomogła medytacja. Po drugim pojawiły się skutki uboczne. Wypadły mi włosy, układ pokarmowy szwankował, zżółkłam bardzo. Ale to wszystko nic. Najgorsze były problemy z pamięcią, z koncentracją oraz to, że zaczęłam coraz gorzej widzieć. Plamka żółta w siatkówce, odpowiedzialna za widzenie centralne (czyli takie, które pomaga nam rozróżniać szczegóły, prowadzić auto etc.) była zagrożona. Kolejny wlew został przesunięty, dopóki nie zrobię wszystkich badań wzroku. Tylko, że ja…
… Czułam się coraz lepiej. Przy mojej pracy, mojej aktywności, nie mogłam sobie pozwolić na to, aby być ślepą i nie myśleć. Uznałam, że nie zaryzykuję następnego wlewu. Zaczęłam pracę sama ze sobą. Nie tylko fizycznie, poprzez rehabilitację i uaktywnienie ciała. Przede wszystkim uwolniłam się od stresów, rozwiązałam wszystkie trudne sytuacje osobiste, uporządkowałam swoje emocje, „przerobiłam” te najtrudniejsze – związane z chorobą i śmiercią. A potem napisałam o tym wszystkim książkę pt. „Możesz. Przewodnik po umyśle i relacjach”, której egzemplarze przekazałam w darze także Fundacji Alivia. Po pół roku wykonałam wszystkie badania i poszłam na konsultację do mojej pani doktor. Byłam zdrowa, byłam „czysta” – nie miałam przerzutów, nowych guzów. W styczniu 2025 wykonałam zabieg rekonstrukcji prawej piersi. Nie, nikt się nie dziwił, że mając ponad 70 lat chcę to zrobić. Wspominałam już, że ani nie wyglądam, ani nie czuję się tak jak wskazuje mój wiek peselowy.
Co było w chorobie najtrudniejsze? Może się zdziwicie, ale… przyzwolenie na to, aby ktoś się mną zaopiekował. Mam 2 córki, wnuka, wielu sprawdzonych przyjaciół, życzliwych sąsiadów. Po obu operacjach, znalazłam się w takim położeniu, że to nie ja opiekowałam się innymi ludźmi. Teraz to ja teraz potrzebowałam wsparcia. I to zarówno fizycznego jak i emocjonalnego. Oczywiście, to przewartościowanie nie stało się od razu, ale etapami. Jak zwykle wyrywałam się do działania. Ale organizm sam mnie stopował… Pamiętam, jak w kilka dni po pierwszej operacji zabrałam się za podlewanie kwiatów. Zrobiło mi się tak słabo, że natychmiast przestałam. Choroba i potrzeba opieki były więc dla mnie też samokształcące. Musiałam nauczyć się… nic nierobienia i nieodczuwania z tego powodu wyrzutów sumienia. Musiałam nauczyć się być ze sobą tu i teraz oraz uznania, że to ja jestem dla siebie najważniejsza. Bardzo się też pilnuję, aby ponownie nie wpaść w spiralę stresu, aby mieć spokój, przyjaciół i radość tworzenia. I wiecie co? Podoba mi się to!
Miałam 62 lata kiedy weszłam na szczyt Annapurna w Himalajach. Do poziomu 3 200 metrów. Podróże są jedną z moich największych pasji. Byłam już w Nowej Zelandii, na Bali, w Afryce, marzy mi się podróż po Japonii ścieżkami tradycyjnych, starych ogrodów. Uwielbiam Hiszpanię (wróciłam do nauki języka hiszpańskiego), ale chciałabym też jeszcze eksplorować Europę. Zaczęłam ćwiczyć tai-chi, niedługo wrócę do jogi. Udzielam już też konsultacji psychologicznych. Wiele osób nie potrzebuje przecież terapii, ale zwykłego przegadania ważnych dla nich spraw i spojrzenia na nie z innej strony. Założyłam także swoją fundację i już się cieszę na nowe projekty. Denerwuję się, gdy słyszę, jak ktoś po 70-tce mówi, że nie ma dla niego życia… Pytam ją/jego: wyobraź sobie, że masz np. 18 lat życia przed sobą; to co będziesz robić? Nic? Czekać na śmierć…? Nie czekaj na nią, tylko żyj – tak mocno jak możesz! I jeszcze najważniejsze… Chcę to podkreślić, bo mam nadzieję, że to pomoże innym osobom w doświadczeniu choroby nowotworowej. Przy wychodzeniu z ciężkiej choroby ważne są, oprócz działań typowo medycznych, 3 elementy: praca nad sobą i swoim życiem, czyli wyeliminowanie stresów i przestawienie priorytetów na: „ja i moje zdrowie są najistotniejsze”; wsparcie, pomoc osób bliskich (rodziny, przyjaciół), a także oddanie się pod opiekę lekarza, który pacjenta szanuje i liczy się z jego zdaniem.
Autorka: Magdalena Gajda na podstawie rozmowy z Ewą Sadowską