Małgorzata: najtrudniej jest zadbać o samą siebie 

Objawy choroby i leczenia mogłam przewidzieć. Sporo o nich wiedziałam. Mnie zaskoczyło coś innego. To, że niezwykle trudno mi jest zaopiekować się samą sobą tak troskliwie jak opiekowałam się innymi oraz poprosić o pomoc dla siebie – wspomina Małgorzata Dragan (51 lat) z Olesna w woj. opolskim. 

Tę historię muszę zacząć od… montażu. Montażu mniejszych i większych elementów armatury łazienkowej. Składałam te części w całość w fabryce w naszym mieście. Lubiłam tę pracę, bo była manualna, bo mnie, samodzielnej mamie po rozwodzie z dwójką dzieci, dawała stałą pensję i ustalone godziny pracy, ale także dlatego, że nie była monotonna. Gdy okazało się, że potrafię przekazywać wiedzę, wyjeżdżałam na szkolenia do Finlandii, do centrali firmy, aby potem, u nas w zakładzie, szkolić pracowników na nowe stanowiska. Tak, lubiłam tę pracę. Niestety, mój kręgosłup już nie. Boleśnie dopominał się zmiany. 

Wyboru właściwie nie miałam. Już jako ponad 40-latka ukończyłam 2-letnie studium pomaturalne kształcące opiekunów osób starszych. To było jedyna możliwość przekwalifikowania się w naszym mieście. Do nowego zawodu trafiłam więc przypadkiem, początkowo lekko przerażona, ale ze swoją empatią, zrozumieniem potrzeb drugiego człowieka i chęcią niesienia mu pomocy – szybko się w nim odnalazłam. Po zajęciach praktycznych wiedziałam jedno – nie udźwignę ani fizycznie, ani psychicznie pracy w takich placówkach jak domy pomocy społecznej, gdzie podopiecznych jest wielu, w różnym stanie a personelu wciąż mało. Zostałam opiekunką indywidualną. Pracowałam w Polsce i w Niemczech. 

Tego mojego raka to wykryto „ekspresowo”. Jestem obowiązkowa. Także w badaniach profilaktycznych (cytologia, badanie krwi, USG piersi), które wykonuję co roku. W każdej rozmowie o mojej chorobie podkreślam, że badania to priorytet. I właśnie podczas takiego rutynowego USG piersi okazało się, że w prawej jest jakaś zmiana. Mój lekarz natychmiast skierował mnie do szpitala specjalistycznego w Częstochowie. Znalazłam się tam dosłownie z dnia na dzień. Po mammografii i biopsji, w styczniu 2025 r. padła diagnoza: nowotwór złośliwy, naciekający i… bezimienny. Nazwy raka w papierach nie ma. 

Dołącz do nas!

Tu znajdziesz przygotowane specjalnie dla Ciebie darmowe wsparcie w zmaganiach z rakiem!

Diagnozę musiałam… wyspacerować. Kiedy wracaliśmy ze szpitala, poprosiłam męża (bo mam drugiego), aby zatrzymał się w lesie. Przechadzając się między drzewami, jeszcze w pierwszym szoku, oswajałam się z informacjami. „Serio? Ja? Przecież rak przydarza się innym… Z drugiej strony… Dobrze, że jest mały, szybko wykryty, rokowania są dobre… Ale ta chemia mnie przeraża… Najlepiej będzie, jak nie będę słuchać tylko lekarza. Nie będę szperać w internecie. Ale będę za to obserwować swój organizm i swoje ciało i dostosuję się do ich sygnałów” – mniej więcej tak rozmawiałam wtedy sama ze sobą. 

Wypadanie włosów nie było najtrudniejsze. Gdy po drugim wlewie chemii „czerwonej” zaczęły mi wyłazić garściami – sama je obcięłam. Paradoksalnie odczułam wtedy ulgę. Gorzej przeżyłam wypadanie brwi… Jakby moja twarz stała się zamazana, albo wręcz niewidzialna. Więc te brwi domalowywałam. I w ogóle, dbałam o siebie i wizualnie i wewnętrznie. Każdego dnia stawiałam sobie pytanie: Czego ja dziś potrzebuję? Jeśli leżenia – to leżałam. Jeśli oglądania filmu – to oglądałam. A do tego dużo snu, wody i odpowiednie żywienie, żeby organizm miał z czego czerpać siły. Bo w zdrowieniu nie na wszystko mamy wpływ, ale dużo możemy sobie podarować. 

Moje leczenie? Jestem po chemiach („czerwonej” i „białej”), operacji usunięcia guza i częściowej rekonstrukcji piersi, bo naciek nowotworowy był duży. Pierś jest lekko zdeformowana, ale to nic. Byłam gotowa nawet na jej całkowite usunięcie. Kończę radioterapię. Wiedziałam, jak o siebie zadbać, aby odczyn popromienny był jak najmniejszy. Oprócz lekkiego zaróżowienia nie mam innych objawów. Czeka mnie jeszcze roczna immunoterapia. I oczywiście, cały czas, badania, wizyty kontrolne, szczegółowe rozmowy z lekarzem. Zwłaszcza one mi pomagają. Trudno mi było przestawić się ze stanu: „Nie gadaj tyle, bo to użalanie się”, na stan: „Mów lekarzowi o wszystkim, bo jak nie będzie wiedział, jak się czujesz, to nic nie poradzi”. Tak, czuję się bezpieczna i zaopiekowana.  

W moim życiu zawsze dużo się działo. Wiedziałam więc, że sobie w chorobie poradzę. Jestem kobietą zadaniową, a tym razem miałam zadanie: wyleczyć się i pięknie żyć dalej. Jako opiekunce osób starszych, tematy trudne, związane z chorobami są mi bliskie. Ale i tak przyjęcie diagnozy o raku jest trudne emocjonalnie. Mimo że osoby, które tę informację przekazują, starają się to robić najdelikatniej. Tylko że ja dotąd zbyt dużo nie chorowałam. Nie miałam więc jakiś bliższych, systematycznych kontaktów z lekarzami, szpitalami etc. Nie wiedziałam też, jak to jest chorować na dłużej. Było więc w chorobie wiele rzeczy, które mnie zdziwiły… 

Najpierw zaskoczyło mnie to, że choroba to… zatrzymanie. A także zmiana priorytetów. Głównym staje się zadanie: teraz ja jestem najważniejsza. Później zaskoczyło mnie to, że tak trudno mi jest zaopiekować się samą sobą, że ja nie umiem „nic nie robić”. I najcięższe doznanie – proszenie o pomoc. Dotychczas to ja wybiegałam z pytaniem: w czym mogę pomóc? Teraz to ja – jeszcze młoda, jak dotąd pełna werwy – nagle muszę poprosić o pomoc dla siebie… Tak, wstydziłam się. Nie choroby, nie raka. Wstydziłam się tego, że jestem… słaba. 

Wiedza i doświadczenie opiekunki były mi bardzo pomocne. Wykorzystałam je podczas swojej choroby. Dużo pracowałam ze swoimi emocjami. Choroba to taki czas, w którym układ nerwowy napięty jest jak cięciwa łuku i trzeba szczególnie o niego zadbać… Pamiętam dzień wyjścia ze szpitala po operacji, na którą czekałam bardzo niecierpliwie. Zabieg się udał, dolegliwości większych nie miałam, personel był cudowny… A ja jak tylko wsiadałam do naszego auta, wybuchłam wielkim szlochem. I długo zastanawiałam się, czego wyrazem są te łzy. A to były łzy radości, uwolnienia. 

Psychologia to mój konik. Lubię rozwijać się w tym kierunku i pomagać innym w uładzeniu emocji. Opowiadanie o raku to jeden z elementów mojej samoterapii. Do tego praktykuję różne techniki relaksacyjne (np. oddechowe i Access Bars – terapia dotykowa głowy) oraz prowadzę „zeszyty”, w którym spisuję swoje emocje, doznania, przemyślenia. Drugim elementem jest działanie. Prowadzę warsztaty z kobietami, które osiągnęły sukces, aby podzieliły się swoimi doświadczeniami oraz warsztaty dla osób, które poszukują klucza do samych siebie. Jestem także autorką kart anielskich i współautorką książki pt. „Świat kobiecej mocy”. 

Czasem jednak przychodzi lęk… Taka nękająca myśl „z tyłu głowy”: na razie jestem zdrowa, ale co będzie jeśli rak wróci. I jak podejść do śmierci, aby lęk przed nią nie zdominował mojego życia. Tak, pomimo całej pracy nad sobą, ja też go odczuwam. To jest zupełnie naturalne. Myślę więc, że umówię się na konsultację z psychologiem. Żeby z nim temat „przegadać” i dowiedzieć się, co jeszcze mogę zrobić, aby nie dopuścić do konfrontacji z rakiem. 

Autorka: Magdalena Gajda na podstawie rozmowy z Małgorzatą Dragan.

Zapisz się, aby otrzymywać najświeższe informacje ze świata onkologii!

Fundacja Onkologiczna Alivia powstała w kwietniu 2010 roku. Założycielem jest Bartosz Poliński – starszy brat Agaty, u której 3 lata wcześniej, w wieku 28 lat, został zdiagnozowany zaawansowany rak. Rodzeństwo namówiło do współpracy innych.

W momencie diagnozy rokowania Agaty były niepomyślne. Rodzeństwo zmobilizowało się do poszukiwania najbardziej optymalnych metod leczenia. Nie było to łatwe – po drodze musieli zmierzyć się z niewydolnym systemem opieki onkologicznej, trudnościami formalnymi i problemami finansowymi. Szczęśliwie, udało się im pokonać te przeszkody. Agacie udało się również odzyskać zdrowie i odmienić fatalne rokowania. Doświadczenia te, stały się inspiracją do powołania organizacji, która pomaga pacjentom onkologicznym w trudnym procesie leczenia.

Fundacja naświetla problem występowania chorób nowotworowych. Propaguje także proaktywną postawę wobec choroby nowotworowej i przejęcie inicjatywy w jej leczeniu: zdobywanie przez chorych i bliskich jak największej ilości danych na temat danego przypadku, podejmowania decyzji dotyczących leczenia wspólnie z lekarzem. Podpowiada również sposoby ułatwiające szybkie dotarcie do kosztownych badań w ramach NFZ (onkoskaner.pl), informacji o nowotworach złośliwych i ich leczeniu, jak również publikuje w języku polskim nowości onkologiczne ze świata na swojej stronie, jak i na profilu Alivii na Facebook’u.

W krytycznych sytuacjach fundacja pomaga organizować środki finansowe na świadczenia medyczne dla chorych, które nie są finansowane z NFZ. Zbiórkę funduszy umożliwia Onkozbiórka, które Alivia prowadzi dla potrzebujących.