Bożena i rak – dwoje na huśtawce

Facebook
Twitter
LinkedIn
Email

Są dni, gdy ma tyle energii, że – jak mówi – mogłaby przenosić góry. A potem przychodzą takie, kiedy miałaby siłę tylko pomyśleć: „a, niech stoją…”.

Huśtawka nastrojów pojawiła się u Bożeny wraz z nowotworem piersi. Kolejnym. 

W górę…

Pierwszy raz zachorowałam w 2018 roku. W przeszłości, po urodzeniu córki, miałam epizod z gruczolakowłókniakiem piersi i od tamtej pory badałam się regularnie. Częste samobadanie, a przynajmniej raz w roku USG. Gdy wyczułam guzek, w ogóle się nie przejęłam. Byłam pewna, że to też niegroźna zmiana, bo w mojej rodzinie nikt nie chorował na raka. Zadzwoniłam do prywatnej przychodni u nas w Krakowie i poprosiłam, żeby mi to obejrzeli i ewentualnie ukłuli. 

Po dwóch tygodniach od wykonania biopsji odebrała wynik. Pamięta dwa słowa: „rak” i „szybko”. Jechałam samochodem i ryczałam. Byłam załamana. Przez jakieś 15 minut, bo niewiele brakowało a potrąciłabym rowerzystę przejeżdżającego przez ścieżkę. Na szczęście zahamowałam w porę. Zjechałam na bok i po prostu sobie nawrzucałam, że tak nie można. Jak przyjechałam do domu, wzięłam kartkę A4 i wypisałam sobie po kolei, co mam zrobić: badania, wizyty, operacja, chemia. Miałam podejście zadaniowe, nie rozczulałam się nad sobą. Pojechałam do szpitala i wszystko pozałatwiałam. 

Załóż zbiórkę na 1,5% podatku!

Pokryj koszty leków, badań, prywatnych konsultacji oraz dojazdów. Nie ma żadnego haczyka!

Od razu wyznaczono termin operacji. W dniu święta kobiet usunięto jej guz z fragmentem piersi. Potem chemioterapia, radioterapia, by w końcu usłyszeć tak wyczekiwane: „jest pani zdrowa”.

…i w dół

Byłam zdrowa i czułam się zdrowa. Przez cztery lata. Do czasu kontrolnej mammografii i biopsji. Wynik: fatalny. Ten sam rodzaj raka – potrójnie ujemny, ale z wyższym wskaźnikiem w skali oceniającej agresywność. Bożena jest w trakcie kolejnego cyklu chemioterapii i ustalania terminu operacji: tym razem będę prosiła pana doktora o obustronną mastektomię. Mam lat 56, dzieci wykarmiłam, te piersi są mi niepotrzebne. A jeśli mają stanowić zagrożenie – bezpieczniej, jak ich nie będzie – mówi z przekonaniem. 

Trudno mi się pogodzić, że znów… – wzrusza się. Wiem, że sobie poradzę, ale jest mi o wiele trudniej. Organizm jest słabszy, gorzej to znoszę i fizycznie, i psychicznie. Jestem pod opieką psycholog, która przekonuje, że jeśli byłam w stanie sobie z tym poradzić za pierwszym razem, to nie widzi problemu, żeby to samo zastosować teraz. Ona nie widzi problemu, ale ja tak…

W górę serca

Może to też przez porę roku. Teraz pogoda jest do niczego. Więcej czasu spędzam w domu, żeby się nie przeziębić. Jeszcze w październiku było ok, bo jak tylko się lepiej poczułam jechałam na grzyby do lasu. W poniedziałek chemia, a w piątek badanie krwi i do lasu. Potrafiłam cały dzień spędzić na grzybach. Nazbierałam tych grzybów straszne ilości, lekarz się bał, że je wszystkie jem – śmieje się. Z pasją opowiada o rodzajach grzybów i przykazaniach dla grzybiarzy. Tę samą iskrę słychać w głosie, gdy rozmawiamy o kolejnym remedium na złe myśli. Zawsze chciała malować, ale zaczęła to robić dopiero teraz, gdy odkryła malowanie po numerach, czyli rodzaj kolorowanek dla dorosłych: Muszę myśleć, żeby wstawić dobry kolor i nie wyjść za linię. To całkowicie odwraca uwagę od choroby. Tak jak brydż – wraca pogodny ton – i marzenia o powrocie do nart. Może w przyszłym roku. Góry będą stały jak stoją. 

W dołku psychicznym

Czasem nie ma możliwości zapomnieć, zwłaszcza jeśli kryzys przychodzi nagle: Zastrzyk, który miał mi pomóc w odnowie komórek krwi, powalił mnie. Nikt mnie nie uprzedził, co się stanie. Czułam, że się duszę, wezwałam pogotowie. Ale wszystkie parametry miałam w normie. Gdybym wiedziała, że tak będzie, przyjęłabym to z większym spokojem. 

To też pokazuje, jak ważne jest psychiczne nastawienie w chorobie. Tak mnie to zestresowało, że wciąż się źle czuję – potwierdza Bożena. 

Lekarz na wyżynach empatii

Lekarz, który mi przekazywał diagnozę, to facet z takim podejściem, że pozazdrościć. Mógłby szkolić innych lekarzy, jak rozmawiać z pacjentem. Na tej wizycie było i śmiesznie, i strasznie. Strasznie, bo lekarz nie miał wątpliwości, z czego pobiera biopsję. A śmiesznie? 

Nie wiedziałam, czy nie będę miała jakichś badań, więc przyjechałam na czczo. Po rozmowie i podaniu przez pielęgniarkę leku na uspokojenie, zemdliło mnie. Lekarz mówi: „Dam pani kanapkę. Ale to żona robiła, grube, nie za ciekawie wyglądają”. A ja akurat byłam po wyrwaniu ósemki, nie mogłam sobie z nią poradzić. Zaczęliśmy się śmiać. Potem okazało się, że z nerwów zapomniałam komórki, więc lekarz pożyczył mi swoją, żebym zamówiła taksówkę. Już jechała, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że przecież za chwilę idę obok na badania… Śmialiśmy się z siebie, odwołując taksówkę

Trudno zapomnieć taką wizytę. Następne pokazały równie życzliwe i dowcipne oblicze lekarza, a przy tym jego zaangażowanie i kompetencje. Jednego, pochodzący z Pomorza, lekarz nie wiedział: czym jest piszinger. Dzięki Bożenie dowiedział się o tym najsłynniejszym w Galicji torciku z wafli hojnie nasączanym alkoholem. 

Lekarz „mniej od mówienia

Do innego lekarza Bożena przyszła roztrzęsiona, w nastroju do płaczu, niepewna, jak będzie wyglądało leczenie. Gdy spytała, co teraz, usłyszała: 

– „Proszę pani, ja jestem od krojenia, nie od opowiadania”. 

– „A to przepraszam, myślałam, że jestem w gabinecie lekarskim, a nie u rzeźnika” – tak Bożena odpowiedziała… by. Gdyby była w lepszej formie. 

Wysoki priorytet

To niezmiernie ważne co i jakimi słowami mówi się choremu. Bożena od razu prosi: żadnego „dobrze będzie”: Można rozmawiać o chorobie i nie bać się tego, ale głaskanie, mówienie „będzie dobrze” albo „modlę się za ciebie” działa na mnie jak płachta na byka. Nikt nie wie, jak będzie.

Najlepsze, co można zrobić, to odwrócić uwagę od choroby, żeby osoba chora zajęła się czymś zupełnie innym. Przyjść, posiedzieć, pogadać o głupotach, obejrzeć jakiś film. Moje dwie przyjaciółki przyjechały i w ogóle mnie nie pytając posprzątały, bo mnie to sprawia trudność. A, i najważniejsze: gdy poszłam na pierwszą operację moje przyjaciółki zrobiły mi remont w domu. Jak wróciłam, miałam pomalowane ściany, wymienione żyrandole, nowe meble. W życiu sama nie wybrałabym takich kolorów, a jak mi się podobało! Takich mam fantastycznych przyjaciół.

Nie tylko. Dorosła córka chodziła z Bożeną na wizyty, rozmawiała z lekarzami i to ona uzgodniła plan leczenia. Syn właściwie przeprowadził się do niej. Jest cały czas na miejscu, by zawsze móc pomóc mamie. A ona radzi innym chorym myśleć o sobie i sprawiać sobie przyjemność: Stać się egoistą, bo zwłaszcza nam, babom, tego brakuje. O wszystkich się martwimy tylko nie o siebie i te choroby to też pewnie po części dlatego. Zadbać o siebie, być dla siebie dobrym. I nie mieć skrupułów w proszeniu o pomoc, bo okazuje się, że ludzie chętnie to robią, tylko muszą wiedzieć – można wierzyć osobie, która po wybuchu wojny w Ukrainie przyjęła do siebie i wyposażyła w najpotrzebniejsze rzeczy sześć kobiet, z którymi do dziś utrzymuje kontakt. 

Kiedy w końcu się zdecydowałam poprosić o pomoc, nigdy nie usłyszałam odmowy. Były koncerty charytatywne na moją rzecz – pierwszy tydzień po rozpoczęciu zbiórki! – turnieje szachowe, aukcje organizowane przez dyrekcję szkoły, gdzie pracuję, przez moje koleżanki, kolegów i wychowanków z rodzicami. W firmie syna jest zorganizowana akcja, ksiądz raz na jakiś czas zbiera pieniądze dla mnie, zamiast na tacę. Do tego Onkozbiórka Fundacji Alivia, w której udało się uzbierać ponad 120 tys. złotych. 

Odbić się od dna

Rozmawiamy już dłuższą chwilę i widzi pani, jak to u mnie jest: raz się śmieję, raz ryczę. I tak jest non-stop. Zawsze wzruszałam się, gdy komuś działa się krzywda, ale tego, co jest teraz nie umiem opanować… – mówi łamiącym się głosem: Proszenie jest tak upokarzające… Ja wiem, jaka jest sytuacja, każdy się liczy z groszem, a ja wyciągam od ludzi pieniądze na lek, na który mnie nie stać. To jest koszmar. 

Zebrane przez Fundację środki to wciąż nawet nie połowa potrzebnej kwoty.





Autorka: Agata Bisko, na podstawie rozmowy z Bożeną Więckowską

Zapisz się, aby otrzymywać najświeższe informacje ze świata onkologii!

Fundacja Onkologiczna Alivia powstała w kwietniu 2010 roku. Założycielem jest Bartosz Poliński – starszy brat Agaty, u której 3 lata wcześniej, w wieku 28 lat, został zdiagnozowany zaawansowany rak. Rodzeństwo namówiło do współpracy innych.

W momencie diagnozy rokowania Agaty były niepomyślne. Rodzeństwo zmobilizowało się do poszukiwania najbardziej optymalnych metod leczenia. Nie było to łatwe – po drodze musieli zmierzyć się z niewydolnym systemem opieki onkologicznej, trudnościami formalnymi i problemami finansowymi. Szczęśliwie, udało się im pokonać te przeszkody. Agacie udało się również odzyskać zdrowie i odmienić fatalne rokowania. Doświadczenia te, stały się inspiracją do powołania organizacji, która pomaga pacjentom onkologicznym w trudnym procesie leczenia.

Fundacja naświetla problem występowania chorób nowotworowych u osób młodych. Propaguje także proaktywną postawę wobec choroby nowotworowej i przejęcie inicjatywy w jej leczeniu: zdobywanie przez chorych i bliskich jak największej ilości danych na temat danego przypadku, podejmowania decyzji dotyczących leczenia wspólnie z lekarzem. Podpowiada również sposoby ułatwiające szybkie dotarcie do kosztownych badań w ramach NFZ (onkoskaner.pl), informacji o nowotworach złośliwych i ich leczeniu, jak również publikuje w języku polskim nowości onkologiczne ze świata na swojej stronie, jak i na profilu Alivii na Facebook’u.

W krytycznych sytuacjach fundacja pomaga organizować środki finansowe na świadczenia medyczne dla chorych, które nie są finansowane z NFZ. Zbiórkę funduszy umożliwia Onkozbiórka, które Alivia prowadzi dla potrzebujących.