Siła mocy Anny

Facebook
Twitter
LinkedIn
Email

Jest piękny listopadowy weekend. Anna z mężem patrzą jak czteroletni synek ściga się z falami, które obmywają helską plażę. Wyjątkowo ciepła jesień pozwala chodzić po piasku boso, wieczorami kąpać się w bani, słuchać muzyki patrząc w czyste niebo. „To takie ludzkie, gdy coś idzie nie tak” – śpiewa tymczasem Elton John w duecie z Dua Lipa.

Od tej pory zawsze jak słyszę tę piosenkę, to płaczę. To był ostatni taki fajny, beztroski czas. Zanim przeszłam, co przeszłam.

Jest ciemne listopadowe popołudnie. Spotykamy się na trzydziestym piętrze warszawskiego wieżowca, gdzie Anna Wasilewska-Dąbek pracuje jako ekspert ds. komunikacji i digital marketingu i gdzie za chwilę opowie swoją historię.

Załóż zbiórkę na 1,5% podatku!

Pokryj koszty leków, badań, prywatnych konsultacji oraz dojazdów. Nie ma żadnego haczyka!

Ostatni taki czas

„Zanim wykryto u mnie raka piersi, miałam czasem tendencje do ponarzekania, szczególnie na nawał pracy, moją trójkę dzieci, która na zmianę, ale stale czegoś ode mnie chce, męża (wiadomo), te psy, co tak bałaganią, itd. W styczniu 2022 roku, kiedy usłyszałam diagnozę: złośliwy nowotwór piersi, przewartościowałam swoje życie. Teraz marzę, żeby wkurzali mnie jak najdłużej”. – czytamy w jej wizytówce na stronie Onkofundacji Alivia.

O chorobie dowiedziała się zaraz po Nowym Roku, a już pod koniec lutego trafiła na stół operacyjny, by poddać się mastektomii. Nie tylko dla niej to był jeden z trudniejszych dni w życiu. Gdy wybudziła się po operacji i spojrzała na telefon, nie rozumiała, co się dzieje. Jaka wojna?

Wróg i przyjaciele

Wróg Anny ukrył się w jej ciele. Na tyle głęboko, że nie był wyczuwalny pod palcami w badaniu. Do lekarza trafiła, żeby skontrolować drugą pierś, gdzie miała niegroźną zmianę. To był szantaż:

Mam przyjaciółkę, która miała raka. To dzięki niej zdecydowałam się przebadać. Powiedziała, że jak nie pokażę jej swoich wyników USG, to przestanie odbierać ode mnie telefony. Że jestem matką trójki dzieci, mam iść i się zbadać. Parę razy ją zbyłam, ale nie dawała za wygraną. Powiedziała: albo pokażesz mi badania, albo z tobą nie rozmawiam.

Lekarka, przesuwając aparatem do USG po piersi, potwierdza, że nic złego się nie dzieje. Zgrubienie jest niegroźne, nie należy się nim przejmować. Druga pierś. „Uuu, a tutaj coś jest” – zauważa i kieruje na biopsję. Ale bez pośpiechu, dla spokoju ducha. 

W ogóle się nie martwiłam – mówi Anna. Dlatego gdy usłyszałam diagnozę: rak, kompletnie nie byłam na to przygotowana. On trochę przypadkiem wyszedł. A później to już poleciało…

W kwietniu była druga mastektomia z jednoczasową rekonstrukcją piersi i skierowanie do instytutu onkologii na rehabilitację. Na pierwszym spotkaniu w grupie innych pacjentek dowiadywała się o aspekty prawne sytuacji, w jakiej się znalazła, przysługujące świadczenia, zalecenia zdrowotne, wskazania pooperacyjne. Żadnego dźwigania, mycia okien, sprzątania całego domu. Potem rehabilitacja i ćwiczenia przypominające pływanie żabką.

Miałam się stawiać codziennie na 8 rano. Płakałam już na parkingu. O 7.50 nie było miejsc, żeby zostawić samochód! Z każdego wysiadała chora osoba z kimś z rodziny. Jak to możliwe, że jest tylu chorych? Jak to się stało, że jestem wśród nich?

W opisie zbiórki Anna zadaje pytania, które ma pewnie niejeden pacjent: „Czy moja historia jest podobna do innych? Nie wiem, cały czas poznaję historie kobiet zmagających się z rakiem (nie tylko piersi) i cały czas nie mogę pojąć algorytmu przydzielania nam tej choroby.”

Jak mój mąż zobaczył, że wracam stamtąd w gorszym stanie niż wychodzę, powiedział: „ty już tam więcej nie pójdziesz. Wsadzam cię w samochód i jedziemy stąd”. Pojechaliśmy w trzytygodniową podróż. Spaliśmy w samochodzie, na dziko, to tu, to tam. Zabrał mnie nad jezioro i powiedział: „tu będziesz pływać żabką”. Wyciągał mnie z różnych opresji.

Różne opresje

W momencie, gdy przyszła diagnoza, a jeszcze przed operacją, rodzina Anny miała już zorganizowany i opłacony wypad na narty. Gdyby to zależało od niej, nie zdecydowałaby się na wyjazd. Jak to, szaleć na stokach, wiedząc, że ma się raka? Na szczęście tę decyzję także podjął mąż, po rozmowie z onkologiem, który przekonywał, że jego pacjentka będzie potrzebować mnóstwo sił, żeby walczyć. Namawiał, żeby nie rezygnować z wyjazdu i przewietrzyć głowę, więc mąż znów powiedział: „jedziemy”: Miał rację. A gdyby się okazało, że to były moje ostatnie ferie w życiu?

Podczas pobytu w górach byli w stałym kontakcie z psychoonkologiem. Żeby porozmawiać online, zamykali się na zmianę w pokoju w tajemnicy przed dziećmi. Wtedy jeszcze nie wiedziały o chorobie mamy. A gdy się dowiedziały?

My mieliśmy prosty case. Mam starszą siostrę, która dziesięć lat temu też zachorowała na raka. A teraz lata jak szalona – biega, skacze, haftuje i recytuje. Powiedziałam tylko: słuchajcie dzieci, mam nowotwór piersi tak jak ciocia. I ok. Podałam dobry przykład, może to jest jakiś sposób.

Anna od początku rozmowy podkreśla też rolę pomocy psychologicznej nie tylko dla chorych, ale i osób wspierających i szczerze mówi o tym, że mąż potrzebował „instrukcji obsługi nowej mnie, tej w cierpieniu”:

Psychoonkolodzy musieli prostować i mnie, i mojego męża. W ogóle nie dawaliśmy sobie rady. Oczekiwania mojego męża były takie, że będę silna, jak zawsze. Podnoszę się i idę dalej. Nigdy nie chciałam, żeby mnie ktoś niańczył, a nagle się poczułam taka mała… Wszystko runęło. Potrzebowałam, żeby ktoś mnie potraktował inaczej niż dotychczas. A wszystkim się wydawało, że jak będą mnie dociskać, to dam radę. Tak nie było. Poszłam na spotkanie z psychoonkologiem. Mój mąż też, z tym samym. Mnie psycholog tłumaczyła, żebym nie miała takich wygórowanych oczekiwań wobec niego. Mężowi powiedziała, że potrzebuję czego innego niż do tej pory. I spotkaliśmy się gdzieś w pół drogi.

Droga do pracy

Strzelisty przeszklony budynek, stalowe windy, bramki na karty magnetyczne. Można się zgubić zanim trafi się na właściwie piętro do pokoju konferencyjnego z widokiem na mozaikę miejskich świateł. Teraz Anna jest tu codziennie, choć droga do miejsca, jakie praca zajmuje w jej życiu dziś, też nie była prosta. Wiodła od „muszę pracować” po „pracuję, bo chcę” z przystankiem na chorobę:

Od zawsze byłam aktywna zawodowo. Dziecko kończyło rok – ono do żłobka, ja do pracy. Czasem byłam tak umęczona… Ale wiadomo, jest równouprawnienie. Aż przyszedł czas, gdy zachorowałam i pół roku spędziłam na L4. Mogłam przedłużyć świadczenie o kolejny rok. Ale po paru miesiącach pomyślałam sobie: o nie, nie, nie. Potrzebuję tej pracy, czuję się w niej szczęśliwa. Napisałam pismo do ZUS-u, że dziękuję, ale nie skorzystam z ich oferty świadczeń i wróciłam do pracy. Teraz jak tu przychodzę mam fajną świadomość, że to był mój wybór.

Za namową tej samej przyjaciółki, która skłoniła ją do badań, postanowiła założyć zbiórkę na stronie Alivii, gdzie napisała: „Niestety nie przechodzę książkowo procesu rekonwalescencji po mastektomii i rekonstrukcji, stąd musiałam wprowadzić oszczędzający tryb życia przez duże 'o’. Powoli zbieram siły do dalszej walki.” Choroba nowotworowa została wyleczona, ale pozostał szereg skutków ubocznych. Przez kolejnych 5 lat Anna będzie poddawana hormonoterapii, jest wprowadzona w stan farmakologicznej menopauzy, przyjmuje wlewy z kwasu, żeby utrzymać w dobrym stanie kości i zapobiec ewentualnym przerzutom. Kontakt z Onkofundacją uważa za jedną z lepszych decyzji i doradza to wszystkim chorym.

Żeby się leczyć tak, jak się chce, mieć leczenie-marzenie, potrzeba ogromniej sumy pieniędzy. Nie pozwoliłabym sobie na taki luksus, gdybym nie miała konta w Alivii. Dzięki temu miałam spokój ducha, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Gdyby nie to, nigdy też nie dowiedziałabym się, ile osób mi życzy dobrze. Jestem z natury otwarta, wszystkim bym pomogła, sobie na samym końcu albo w ogóle. A ile ja dostałam telefonów, smsów, maili! Jaką kwotę zebrałam przez ten rok! Tydzień płakałam, gdy zobaczyłam to ruszenie. Tak naprawdę to był fantastyczny rok. Dużo rzeczy się zmieniło na lepsze. I ja po chorobie jestem lepszą osobą.

Pozdrowienia znad morza, pocztówka z Zakopanego

Jest jasny dzień, morze skrzy się promieniami słońca. Anna spaceruje po plaży w kostiumie, robi kilka zdjęć. To, na którym widać dekolt, wysyła swojemu chirurgowi z krótkim tekstem: „pozdrawiam:)”. Koleżanki mówią, że nie zazdroszczą żonie lekarza zajmującego się rekonstrukcją piersi, jeśli częściej dostaje takie zdjęcia.

Zima też przynosi zmiany: przed świętami u mnie w domu zawsze jest nerwowo: zakupy, gotowanie, sprzątanie, awantura. Więc jak nadchodzi Wigilia, to jestem już styrana i pokłócona z prawie każdym członkiem rodziny. Zawsze tak było. Moja mama tak obchodzi święta, ja tak obchodzę święta, koleżanki podobnie. Tak zwana: magia świąt.

Brzmi znajomo? Aż do pierwszych Świąt po chorobie.

Wzięliśmy przyczepę campingową i pojechaliśmy z rodziną do Zakopanego. 24 grudnia w restauracji piłam z dziećmi gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Nie byłam ani urobiona ani z nikim skłócona. Pomyślałam: to najlepsza Wigilia ever. Gdyby nie choroba, dalej powtarzałabym schemat. A nie chodzi o to, żeby się narobić, targać te siaty, wykarmić rodzinę i podłogę jeszcze wyszorować. Nie chodzi o siłę, chodzi o moc.

Siła a moc

Trafiłam na warsztaty mocy, na które zdecydowałam się tylko dlatego, że zachorowałam i szukałam dla siebie pomocy. W życiu bym nie pomyślała, że będę dobrowolnie jeździć na takie spotkania, bo byłam zawsze osobą twardo stąpającą po ziemi, a one są takie… magiczne – Anna uśmiecha się na to wspomnienie, po czym wyjaśnia, że sąkonkretne techniki i sposoby kierowania swoim życiem, swoim dniem, swoimi myślami, żeby dobrze wpływały na samopoczucie, a co za tym idzie na harmonię całej rodziny. W myśl zasady: jestem tym, co jem, co piję, co myślę, kim się otaczam, czego słucham i co oglądam: Tylko ja mam na to wpływ. Ucinam kontakty z osobami, które na mnie źle działają. Nie oglądam wiadomości i horrorów. A jak dziś rano kierując samochodem zostałam, delikatnie mówiąc, zbesztana przez jakąś nerwową kobietę na ulicy, to posłałam jej całuska – Anna powtarza gest, żeby na koniec podzielić się swoją filozofią dobrego życia:

Tu i teraz. Łapać chwile i momenty. Nie zaprzątać sobie głowy planowaniem. Dziś wolę usiąść z dziećmi i pogadać, niż przejmować się tym, co jest do zrobienia. To nie jest ważne, to się zrobi. Jak nie dziś, to jutro, pojutrze. Pozwalam sobie na dużo więcej przyjemności. I umiem powiedzieć sobie, że dzisiaj nie zrobię tego, czy tamtego. A dlaczego? Bo mi się nie chce. Nie jestem już Matką Teresą. Bo tak. Mogę mieć wokół siebie mnóstwo bliskich osób, ale nikt nie będzie choroby niósł za mnie. Nikt za mnie nie wyzdrowieje. I nikt o mnie tak nie zadba, jak zadbam o siebie sama.

Telefony na stole co chwilę wibrują. Ekrany rozbłyskują w rytm przychodzących powiadomień ze szkoły o zdjęciach klasowych, rachunkach do opłacenia, mailach z pracy… Nie odbieramy. Nie teraz.   









Autorka: Agata Bisko, na podstawie rozmowy z Anną Wasilewską-Dąbek

Zapisz się, aby otrzymywać najświeższe informacje ze świata onkologii!

Fundacja Onkologiczna Alivia powstała w kwietniu 2010 roku. Założycielem jest Bartosz Poliński – starszy brat Agaty, u której 3 lata wcześniej, w wieku 28 lat, został zdiagnozowany zaawansowany rak. Rodzeństwo namówiło do współpracy innych.

W momencie diagnozy rokowania Agaty były niepomyślne. Rodzeństwo zmobilizowało się do poszukiwania najbardziej optymalnych metod leczenia. Nie było to łatwe – po drodze musieli zmierzyć się z niewydolnym systemem opieki onkologicznej, trudnościami formalnymi i problemami finansowymi. Szczęśliwie, udało się im pokonać te przeszkody. Agacie udało się również odzyskać zdrowie i odmienić fatalne rokowania. Doświadczenia te, stały się inspiracją do powołania organizacji, która pomaga pacjentom onkologicznym w trudnym procesie leczenia.

Fundacja naświetla problem występowania chorób nowotworowych u osób młodych. Propaguje także proaktywną postawę wobec choroby nowotworowej i przejęcie inicjatywy w jej leczeniu: zdobywanie przez chorych i bliskich jak największej ilości danych na temat danego przypadku, podejmowania decyzji dotyczących leczenia wspólnie z lekarzem. Podpowiada również sposoby ułatwiające szybkie dotarcie do kosztownych badań w ramach NFZ (onkoskaner.pl), informacji o nowotworach złośliwych i ich leczeniu, jak również publikuje w języku polskim nowości onkologiczne ze świata na swojej stronie, jak i na profilu Alivii na Facebook’u.

W krytycznych sytuacjach fundacja pomaga organizować środki finansowe na świadczenia medyczne dla chorych, które nie są finansowane z NFZ. Zbiórkę funduszy umożliwia Onkozbiórka, które Alivia prowadzi dla potrzebujących.