– Kiedy odrywam się od ziemi zawieszona w powietrzu na linkach i czaszy paralotni czuję się tak, jakbym odrywała się od rzeczywistości… Nie, nigdy nie myślałam o tym, aby latać. Rak zmienił moje życie. Paradoksalnie: na lepsze – opowiada Anita Sikora (50 lat) z Kalisza.
Zacznijmy od raka. Raka piersi, płuc, a na koniec i mózgu miała moja mama. Siostra ma włókniaka. Ja się domyślasz, kiedy w 2019 r. wyczułam w piersi „coś dziwnego” to przelękłam się. To „coś” pod palcami miało dziwny kształt. Jakby kostki do gry planszowej, ale bardziej płaskiej. Chodziłam z tym „czymś” do lekarza, wychodziłam z gabinetu z zapewnieniem, że wszystko jest w porządku, a to „coś” sobie dalej rosło, zamieniało się w jakby kamień i coraz bardziej bolało.
Z mammografią też się nie „składało”. W Kaliszu nie mogłam jej wykonać, bo: a to aparat był uszkodzony, a to radiologa nie było. Do mammobusu, który przyjechał do nas z Poznania, nie dostałam się – taka długa była do niego kolejka. W końcu udało mi się zrobić badanie w Kępnie. Po dwóch tygodniach przyszedł list, a w nim informacja, że… wszystko w porządku i że mam się zgłosić za 2 lata. A ja już na tej piersi z tym „czymś” nie mogłam się położyć, bo wyłam z bólu.
Przyjaciółka krzyczała, że to nie jest normalne. Nakłaniała, żebym zmieniała lekarza. Do nowej lekarki poszłam w październiku 2019 r. A ta tylko dotknęła mojej piersi palcami i natychmiast wypisała pilne skierowanie do onkologa. I jeszcze mi powiedziała, że… za późno przyszłam. Nie skomentowała, kiedy opowiedziałam jej o moich „medycznych pielgrzymkach”.
Dołącz do nas!
Tu znajdziesz przygotowane specjalnie dla Ciebie darmowe wsparcie w zmaganiach z rakiem!
A potem była biopsja i wynik, który „ściął mnie z nóg”. Rak potrójnie ujemny hormononiezależny. Zajął już też węzły chłonne. Ten moment, kiedy usłyszałam diagnozę, był dla mnie najtrudniejszy. Czułam się tak, jakbym ja stanęła w miejscu, a ludzie i świat wokół mnie poruszał się, ale na zwolnionych obrotach. Schemat leczenia przy takim raku jest jasny: chemioterapia, operacja, radioterapia. Trudny był każdy dzień, tylko każdy w inny sposób. Tym trudniejsze, że mogłam liczyć tylko na wspaniałe córki. Mąż zrobił mi „niespodziankę” i postanowił się ze mną rozwieść. Dużo informacji o chorobie, leczeniu i jej przebiegu znalazłam w Fundacji Alivia. Dlatego jestem tutaj i dzielę się moją historią.
Radziłam sobie jak umiałam. Każdego dnia znajdowałam siłę, aby wykonać jedno działanie, które przynosiło mi radość, albo ulgę. To były bardzo proste zadania, np. spacer, albo rozmowa z córkami. Żeby nie stracić sensu życia… Nie zawsze się udawało… Choroba i kłopoty osobiste tak mnie sponiewierały, że już stałam przed lustrem z tabletkami w ręku, aby to życie zakończyć… W ostatniej chwili ochłonęłam i tabletki „spuściłam” z wodą w toalecie…

Teraz jest i dobrze i niedobrze. Mam jedną „zmianę” w kręgosłupie, ale na razie nie będziemy jej ruszać. Staram się o niej nie myśleć tak, jak nazwał ją lekarz: wtórny nowotwór złośliwy kości i szpiku… To jest niedobre. Nie będziemy też nic chwilowo robić z mięsako-chrzęstniakiem, który „zagnieździł się” w barku. Lekarz przewiduje, że on sam może się samoistnie zarosnąć. To jest dobre. Została mi też polineuropatia. Nie czuję końcówek palców u rąk i nóg. Czasem się też przez to wywracam. Ale latać mogę!
Czy ty też tak czasem masz…? Rozmawiasz z kimś pierwszy raz, a masz wrażenie, że znasz go całe życie? Tak było z Iwoną. Leżałyśmy obok siebie w szpitalu, obie z rakiem i podobnymi doświadczeniami. A ja już po 3 dniach pytałam ją, gdzie ona się ukrywała przez 50 lat mojego życia, że ja jej nigdzie nie spostrzegłam. Ale kiedy Iwona powiedziała mi, że lata… na paralotniach, to, przyznaję, pomyślałam, że jest wariatką.
Iwona zabrała mnie na obóz rehabilitacyjny. Taki dla osób z niepełnosprawnością. I ja wtedy zobaczyłam, że ludzie na tych wózkach to normalnie żyją. Pracują, zakładają rodziny, mają dzieci i… uprawiają różne sporty. Trochę mi się głupio zrobiło. Skoro oni mogą, to ja przecież też… Na tym obozie przełamałam swój lęk przed wodą, co było trudne, bo ja w życiu dwa razu się topiłam. Na kolejnym obozie nauczyłam się jeździć na nartach. A Iwona ciągnęła mnie wciąż na lotnisko.
Do tego lotniska miałam blisko. Jakieś 10 km. Koło lądowiska Ostrów Wielkopolski przejeżdżałam wiele razy. Do głowy mi nigdy nie przyszło, aby tam zajrzeć. Iwona opowiadała mi dużo o projekcie „Rozwiń Skrzydła”, realizowanym przez Fundację im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ z Konina. To program, w którym osoby z niepełnosprawnością szkolą się, najczęściej od zera, na profesjonalnych pilotów szybowcowych i paralotniarzy. Tylko że Iwona ani słowem nie wspomniała, że ona jedna jest „chodząca”, a pozostali uczestnicy jeżdżą na wózkach.
Ja bym nie zaczęła latać, gdyby nie Michał. Poznałam go, kiedy Iwona „zaciągnęła” mnie już na to lotnisko w Michałkowie. Wyobraź sobie: dorosły mężczyzna z dziecięcym porażeniem mózgowym, ma tak częste ruchy spastyczne (mimowolne, gwałtowne skurcze mięśni), że trzeba go… karmić. A ten gość na moich oczach wsiadł na wózek do paralotni, kazał się podpiąć, zabezpieczyć, chwycił w te spastyczne dłonie sterówki i… sam poleciał. A potem sam wylądował. Zaimponował mi. W czerwcu 2022 r. dołączyłam do projektu. A teraz…? Dominik, jeden z asystentów, który pomaga nam lotnisku, bardzo doświadczony paralotniarz mówi, że ja tak „kręcę kominy”, że tylko pozazdrościć.
Jestem pewna, że rak był… potrzebny. Dopiero gdy przyszła choroba, gdy musiałam zatrzymać się, pomyśleć o sobie, dotarło do mnie, że ja do tej pory nie żyłam dla siebie. Przed rakiem moje życie wyglądało tak, jakbym jeździła po torze wyścigowym, od bazy do bazy, bez przystanku, wciąż myśląc, działając, wspierając innych. A potem… diagnoza i gwałtowane hamowanie! To wszystko dotarło do mnie w połowie chemioterapii. Los zastosował wobec mnie drastyczną „metodę wstrząsową”, ale przyniosła efekty. Zaczęłam nowe życie…
„Dziś jest piękny dzień!”. Tak mówię sobie każdego poranka po przebudzeniu, Nawet jeśli ten dzień jest zimny i deszczowy. Nawet jeśli kości bolą mnie tak, że trudno mi się ruszać. Ale jest! Żyję, wstałam i mam nowe możliwości. Nie myślę o przeszłości. Ale też ze zbyt dużym wyprzedzeniem nie planuję przyszłości. Mam świadomość, że tych planów mogę nie zrealizować. Żyję tu i teraz.
Autorka: Magdalena Gajda na podstawie rozmowy z Anitą Sikorą.








