Szanowni Państwo! Tak, jestem chora! Jestem w trakcie chemioterapii. Nie, nie mam włosów. Jak coś, to zapraszam, porozmawiajmy. I badajmy się! Wszystkiego dobrego Państwu życzę.
Atmosfera w autobusie robi się nerwowa, pasażerowie pośpiesznie odwracają wzrok w stronę okien. Młoda kobieta w kolorowej chustce spokojniejszym już tonem wraca do rozmowy z synem. To Marta Stachowicz z Zabrza. Ma nowotwór piersi i serdecznie dość niedyskretnych szeptów. Nie ukrywa choroby, nie wstydzi się swojego wyglądu, a poczuciem humoru mogłaby obdzielić pasażerów stołecznego przegubowca w godzinach szczytu.
Kiedyś, a było to już po operacji, szłam z partnerem do sklepu. Był upał, dodatkowo od leków miałam uderzenia gorąca, więc zdjęłam chustkę. Byłam w obcisłej bluzce, bez protezy, bez niczego. On na to: „Ty wiesz, że będziesz widowiskiem?”, a ja: „Nic dziwnego, przecież wyglądam przecudnie”.
Jej lekarz powtarzał, że nie musi wychodzić z gabinetu, żeby wiedzieć, że Marta jest na korytarzu. Zawsze jest głośno i mnóstwo śmiechu. Psycholog, do którego została skierowana, zażartował, że gdyby wszystkie pacjentki miały takie podejście, musiałby zmienić pracę. Przy okazji spytał, czy nie chciałaby przyjść na terapię grupową dla pacjentek onkologicznych. Żeby za doktora robotę robić? Mowy nie ma! – usłyszał. Marta i tak pogodą ducha mobilizuje poznane w szpitalu kobiety: Dziołchy, co wy godocie? Że my nie mamy włosów, to nie powód do wstydu. To dowód naszej walki!
Dołącz do nas!
Tu znajdziesz przygotowane specjalnie dla Ciebie darmowe wsparcie w zmaganiach z rakiem!
Dla wielu kobiet to szczególnie trudny moment leczenia, bo włosy bywają ważnym atrybutem kobiecości. Dla Marty okazały się ważniejsze, niż mogłaby przypuszczać. Włosy mnie uratowały – zaczyna historię swojej choroby, cofając się do 2020 roku.
28 września wieczorem, a jakby wczoraj
Oglądałam z synem film. Kosmyk włosów połaskotał mnie po piersi, podrapałam się i wyczułam guzek. Podeszłam do tego bez paniki, pomyślałam, że to nic strasznego, bo miesiąc wcześniej byłam u lekarza na badaniu kontrolnym i wszystko było w porządku. Ale miałam namacalny dowód, że coś tam jest, więc trzeba było to sprawdzić.
Termin USG wyznaczono za dwa tygodnie, ze względu na utrudnienia związane z covidem. Na chwilę przed wizytą Marta dowiedziała się, że musi czekać kolejne dwa, bo lekarz trafił na kwarantannę. Wtedy przyjaciółka bez jej wiedzy zapisuje ją na prywatną wizytę. Dwa dni później przychodzą wyniki, ale zanim Marta zdąży otworzyć maila, zadzwoni telefon z kliniki z pytaniem, czy już je widziała.
Jeszcze nie, ale skoro pani do mnie dzwoni, to coś jest nie tak – odpowiada rzeczowo i prosi, żeby umówić ją na wizytę w kolejnym tygodniu. Nie, nie. Sugeruję, żeby to było jutro – słyszy. Na tej wizycie dostaje skierowanie na gruboigłową biopsję, którą wyznaczono na 13 listopada. W piątek.
„Idealna data jak dla mnie” – pomyślała Marta, po czym zaczęła uspokajać wszystkich dookoła na czele z ukochaną siostrą: Nie panikujcie. Albo będzie w porządku, albo będzie nie w porządku. Trudno. Życie.
Być może jej nadzwyczajny spokój brał się stąd, że wcześniej pracowała w Instytucie Onkologii, gdzie była świadkiem niejednej rozmowy i nie raz do jej uszu trafiło słowo „nowotwór”. A może dlatego, że była młoda (31 lat, gdy dostała diagnozę) i miała prawo myśleć, że to jeszcze nie czas? W każdym razie, gdy podczas dalszych etapów choroby lekarze dopytywali, jak się czuje, niezmiennie odpowiadała: Ja się nie martwię, mam od tego ludzi.
W piątek trzynastego
Feralnego dnia lekarka szykując się do biopsji, spytała asystentki, z którego guzka ma pobrać wycinek.
Jak to „którego”? – Marta podniosła wzrok na lekarkę. Ta wyrecytowała rozmiary trzech kolejnych guzów.
Znów pomyślałam: albo będzie dobrze, albo będzie źle. Jak będzie dobrze, to nie ma tematu. Jak będzie źle, to trzeba pozabezpieczać pewne rzeczy. Zadzwoniłam do szkoły syna, żeby psycholog i nauczyciele byli gotowi. Z racji tego, że sama go wychowuję, zdecydowałam, że sądownie ustanowię opiekunem moją siostrę.
Przychodzi dzień odebrania wyników. Marta długo czeka pod gabinetem na swoją kolej. Umówiono jej wizytę na sam koniec dnia. A gdy w końcu wchodzi, patrzy na lekarkę i już wie (to się po prostu czuje – mówi dziś). Rozmowę zaczyna Marta: No dobrze, pani doktor, jest źle. To co robimy?
Cisza.
Pani Doktor, no co robimy? Bo ja nie mam czasu, ja jestem chora tylko na chwilę.
5 marca 2021: Runda 1
No to zaczynamy – Marta publikuje pierwszy facebookowy wpis z gliwickiego Centrum Onkologii ze zdjęciem kroplówek. Opatruje go hasłami: #JaITakWygram, #OnJeszczeOTymNieWie i #LeczniczeKoktajleZNajwyzszejPolki (czerwony płyn nazywa Margaritą, biały to gin z tonikiem).
Chłopie, jest taka sprawa – rozmowę z 13-letnim synem przeprowadziła jeszcze przed rozpoczęciem leczenia – będzie czasochłonne, ale do przejścia. Oktawian pamiętał, że parę lat wcześniej jego babcia, miała raka jajnika i po krótkiej walce zmarła. Bardzo to przeżył. Spytał, czy to taki sam rak. Nie. Ten rak piersi jest dość szybki i łatwy do ogarnięcia – zapewniła i szybko dodała: pamiętaj, że ja choruję tylko na chwilę. Masz się dalej uczyć.
Dokończyli hamburgery, porzucali się śnieżkami i wrócili do domu: Musiałam mu pokazać, że nie jestem załamana. Samotna matka tak ma – musi być twarda razy dwa.
Potem podpytywał o postępy w leczeniu, a widząc, że mama dobrze sobie radzi, uznawał, że on też nie musi się tym martwić. W tym czasie też Marta poznała mężczyznę, który od początku wiedział o chorobie. Usłyszał wszystkie najgorsze scenariusze, ale zdecydował się na związek i wspierał, jak mógł.
Któregoś dnia wspomniał po raz kolejny, że marzy mu się pojechać na wyścig Formuły 1. W ciągu dwóch godzin załatwiłam nocleg, ogarnęłam plan wycieczki i bilety na Gran Prix Węgier. Powiedziałam: ty na to zasługujesz za to, co dla mnie robisz. Był pewien, że żartuję – śmieje się Marta.
Post z 23 marca 2021
Na jednym zdjęciu kroplówki z chemią, na drugim uśmiechnięta dziewczyna z uroczo nieuładzonymi włosami.
„Panie i Panowie: Runda 2.Jak widać jeszcze futro jest (rozczochrane). Ale już niebawem zmiana imidżu. Jak myślicie czy na Pazdana będzie mi do twarzy?” I hasztagi: #KolejnyZestawWyśmienitychKoktajli, #ChustyWKwiatkiCzekająNaSwojąKolej
Marta tłumaczy, dlaczego na jej profilu obok linków do ulubionych teledysków i zdjęć manikiuru, zaczęły się pojawiać relacje ze szpitalnego łóżka: miałam nadzieję, że dzięki temu może dwie czy trzy koleżanki się przebadają. Ja też myślałam, że gdzie tam: ja i nowotwór…
Odzew? Koleżanki mówią, że dzięki niej poszły do lekarza, wysyłają zdjęcia z przychodni. Naliczyła tych koleżanek dwadzieścia pięć.
Kwiecień, runda 3
Kolejna chemia, ale z bezcenną świadomością, że działa. Guzki pomniejszone, przerzuty na węzły chłonne całkowicie się cofnęły. Na głowie już kolorowa chusta, ale uśmiech dziewczyny ze zdjęcia na FB ten sam. I humor: „Jestem z siebie bardzo dumna, bo pierwszy raz obcięłam sobie równo końcówki:) Jak coś, to się polecam”.
W końcu musiał nadejść ten dzień. Wypchnęła chłopaków z domu, weszła pod prysznic i włączyła ulubioną muzykę na full. Obcięła włosy. Chustki na głowę zaczęła kompletować już wcześniej: Nie byłabym sobą, gdyby były takie zwykłe, czarne. Ja kupowałam w leniwce, z wielką różową kokardą, w kwiatuszki. Taka jestem. Choć słyszałam nieraz: „Marta, ty się nie powinnaś tak obnosić z chorobą”. Z jakiej racji? Ja tu walczę o życie! Jej znakiem rozpoznawczym były kolorowe paznokcie w najróżniejsze wzory, kobiece sukienki i krwistoczerwona szminka, którą poleciła jej psycholog: W momencie, kiedy cała moja kobiecość poszła w cholerę, to była moja namiastka, moja chwila, coś dla mnie. Wiedziałam, że ja z tego nie zrezygnuję.
Tylko przed operacją mastektomii trochę ustąpiła. Dokładnie na dwa palce. Na „randkę z chirurgiem” dwa paznokcie zostawiła niepomalowane, żeby anestezjolog mógł na ich podstawie sprawdzić, czy nie ma powikłań. Pozostałe osiem w kolorze rażącej zieleni. Gdyby mi się każda tak przygotowywała… – lekarz pokiwał głową z rozbawieniem.
Operacja się udała: #PrawieCalaAleZdrowa.
Etap 4 (totalnie nieplanowany)
Nie taki był plan. Gdy mogła mieć nadzieję, że po operacji będzie wracać do zdrowia, okazało się, że choroba zbiera dalsze żniwo, zmiany wciąż są. Marta pisze na profilu: „Czy jestem zła? Już nie… Ale byłam i to bardzo… Z tym że wiadomo – złość piękności szkodzi, więc się ogarnęłam. Żaden rak nie będzie mi mówił, jak mam żyć.” Wtedy dalej myślałam: ja i tak będę chora tylko na chwilę – wspomina Marta, choć przyznaje, że to był jeden z dwóch momentów od diagnozy, kiedy pozwoliła sobie na łzy.
Żeby zahamować rozwój tego hormonozależnego nowotworu, farmakologicznie wprowadzono jej organizm w stan przedwczesnej menopauzy. Skutkuje to wieloma dolegliwościami, w tym zaawansowaną osteoporozą. Konieczne jest dalsze kosztowne leczenie, dlatego Marta wciąż ma nadzieję na wpływy ze zbiórki Onkofundacji Alivia: Lekarze mówią, że mój organizm postarzał się o jakieś 30 lat. Więc mówię ludziom, że mam 64 lata, ale dobrze się trzymam.
To nie pierwszy raz, gdy okazało się, że los Marty nie oszczędza. Od początku choroby pochowała mamę, rozstała się z partnerem. Wcześniejsze życie naznaczył alkoholizm w domu rodzinnym i toksyczne małżeństwo.
Wszyscy mi mówią, że bardzo mnie podziwiają. A ja mówię: tu nie ma co podziwiać. Ja nie mam czasu, muszę działać. Mam dziecko, muszę o nim myśleć. Nie mogę sobie pozwolić, żeby odpuścić. Dla siostry to niepojęte, skąd biorę tyle siły. A skąd ją biorę? No nie wiem. Wstaję i jest.
Runda finałowa, czyli #WygrałamŻycie
Jest 15 kwietnia 2021, gdy słyszy od lekarza być może najważniejsze w życiu zdanie: Pani Marto, jest pani zdrowa.
„No i nadszedł ten dzień! Oficjalnie mogę powiedzieć, że… WYGRAŁAM walkę z tym cholernym rakiem! Teraz już będzie tylko lepiej” – dzieli się swoim szczęściem.
Koniec roku szkolnego
Nauczycielki Oktawiana podchodzą jedna po drugiej do Marty i gratulują: „Odwaliła pani kawał dobrej roboty. Ma pani niesamowitego syna”. Chłopak na koniec roku odbiera świadectwo z czerwonym paskiem. To drugi raz, kiedy Marta płacze.
Autorka: Agata Bisko, na podstawie rozmowy z Martą Stachowicz