Wspieranie zbiórek osób chorych jest nie tylko przekazaniem im pieniędzy, ale też impulsem wyzwalającym ich chęć do dalszej walki. – My wtedy czujemy, że nadal jesteśmy ważni dla innych, że ludzie jeszcze nas nie przekreślili. – mówi Lidia Dyndor, podopieczna Fundacji Alivia, która wygrała ze złośliwym rakiem piersi. Jest autorką kanału na YouTube “OnkoFitka Lidka”, dedykowanego chorym na raka.
Rak w rodzinie Lidki był dobrze znanym intruzem. Kobiety od strony mamy od pokoleń chorowały onkologicznie, dlatego Lidka była świadoma konieczności regularnych badań.
– Gdzieś tam po głowie chodziła mi myśl, że mogę zachorować, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko – mówi. – Robiłam regularne badania, nawet genetyczne. Nic groźnego nie wykazywały. Myślałam, że wszystko jest pod kontrolą.
Lidia założyła rodzinę i urodziła dwójkę dzieci. Gdy była w ciąży z trzecim dzieckiem, rak uśpiony w genach przebudził się i zaczął dawać pierwsze symptomy.
Dołącz do nas!
Tu znajdziesz przygotowane specjalnie dla Ciebie darmowe wsparcie w zmaganiach z rakiem!
Będąc we wczesnej ciąży poszłam na USG piersi. Ze względu na mój stan lekarz radiolog wykonała badanie dość pobieżnie, zalecając dokładniejszą wizytę już po urodzeniu dziecka.
Jednak wkrótce w piersi pojawił się ból, który nie dawał jej spokoju. Postanowiła nie czekać do porodu. Będąc jeszcze w zaawansowanej ciąży, wybrała się ponownie do lekarza radiologa, by rozwiać swoje obawy. Gdy wkroczyła do gabinetu USG, lekarz był mocno zaskoczony.
– Zdziwił się, że chcę wykonać badanie właśnie teraz. Musiałam się tłumaczyć, że w mojej rodzinie występował już rak piersi, dlatego chcę się upewnić, że na pewno nic złego się nie dzieje – wspomina.
Badanie ukazało brutalną prawdę: w jednej piersi były aż cztery guzy. Lekarz jednak stwierdził, że nie wygląda to groźnie. Nie zalecił nawet biopsji. Po porodzie dostałam skierowanie na ponowne badanie USG, które wykazało, że guzy nie zniknęły, a nawet pojawił się jeszcze jeden. W końcu wykonano biopsję. – Do końca miałam nadzieję, że nie będzie raka, bo wszyscy lekarze po drodze uspokajali mnie, że to z pewnością nic groźnego. Trzy dni przed dniem matki otrzymałam wyniki. Niestety spełnił się najczarniejszy scenariusz. To był nowotwór złośliwy.
Nawet jeśli całe życie wisi nad tobą widmo raka, to w momencie, gdy on się w końcu pojawia, przeżywasz szok.
– Nie mogłam w to uwierzyć. Pierwsza myśl po usłyszeniu diagnozy była taka, że szkoda że moje dzieci są tak małe. Nie będą mnie pamiętać – wspomina.
Gdy zachorowała, jej dzieci miały kolejno: 4 lata, 2 i pół roku oraz 5 miesięcy, jednak nawet taki wiek nie jest przeszkodą, by rozmawiać o raku. Lidka postanowiła, że w jej domu rak nigdy nie będzie tematem tabu.
– W czasie gdy przyjmowałam chemioterapię, często czytałam dzieciom książeczkę pt. “Moja mama miała operację”. Książka ta w prosty i przystępny sposób objaśnia dzieciom realia związane z chorobą nowotworową. Bohaterką książki jest mała dziewczynka, która opowiada o chorobie swojej mamy. Zabawne, że mój dwulatek przez dłuższy czas nie zauważył u mnie braku włosów! Dopiero gdy po raz kolejny czytaliśmy tę książeczkę, zorientował się i zawołał: “Mamo, ta pani nie ma włosów i ty też nie masz!” Po czym pogłaskał mnie po mojej łysej głowie.
U Lidki ciągła gotowość do rozmów na tematy onkologiczne wynika z doświadczeń związanych z chorobą mamy. W jej rodzinnym domu słowo “rak” nie istniało mimo faktu, że mama leczyła się na raka jajnika. – Miałam wtedy 16 lat i nikt mi nie powiedział, na co mama choruje. Do końca nie wiedziałam, co się z nią dzieje. Gdy zmarła, obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek w mojej rodzinie pojawi się ta choroba, to ja nigdy nie będę robić z niej tajemnicy. Rak to nic wstydliwego. W chorobie można pokazać swoją siłę. Można jej nadać normalności. To od nas zależy, jak do tego tematu podejdziemy. – przekonuje.
Jedną z okazji do tego, by otwarcie stanąć i powiedzieć światu: “choruję” jest moment uruchomienia zbiórki pieniężnej na leczenie. Lidka zgłosiła się do Onkofundacji Alivia z myślą, że będzie zbierać jeden procent podatku. Finalnie założyła Onkozbiórkę.
– Pozwoliło mi to jeszcze bardziej otworzyć się i ogłosić, że jestem chora – wspomina. – Nie spodziewałam się nawet, jak pozytywne skutki przyniesie mi ta otwartość. Otrzymałam tak wiele dobrych słów i ogrom wsparcia od wielu osób, nawet od zupełnie mi nieznanych. Dało mi to dodatkową motywację do leczenia – mówi.
Osoby, które chorują onkologicznie często mają duży problem z tym, by w dalszym ciągu czuć akceptację innych. Dlatego nie można nikogo odtrącać i zrywać kontaktów tylko ze względu na fakt, że ktoś jest chory. – Okazanie troski i zainteresowania chorej osobie dodaje jej skrzydeł i sprawia, że człowiekowi chce się żyć i dalej walczyć – przekonuje Lidka.
Ona sama chce się teraz odwdzięczyć za otrzymane dobro poprzez wysyłanie go dalej w eter. Założyła na YouTube kanał “OnkoFitka Lidka”, na którym dzieli się z chorymi swoimi doświadczeniami, a także przeprowadza wywiady z ekspertami i prezentuje merytoryczne treści dotyczące różnych etapów choroby onkologicznej.
Dziewczyny, które wychodzą z choroby, mają bardzo silną potrzebę pomagania. To się manifestuje w różny sposób: niektóre z nas zakładają fundacje, inne stają się wolontariuszkami. Dla mnie to jest właśnie nagrywanie filmów na YouTube. Dodatkowo motywuje mnie też fakt, że dostaję informacje zwrotne od widzów, którzy potwierdzają, że moje filmy niosą wartość i pomagają im. To mnie motywuje do dalszego działania – uśmiecha się. – Rak nigdy już nie opuści mojego życia. Próbuję więc oswajać go na swój sposób.
Z Lidią Dyndor rozmawiała Natalia Wiszniewska